Wielka biesiada na wrocławskim Rynku
4 czerwca rozpoczęła się III edycja festiwalu „Europa na widelcu”. Było jedzonko, winko, piwa świata, był nawet Makłowicz i Piotr Bikont.
Autorskie menu kuchni europejskiej czyli 30 krajów i ich specjały. „Zapraszamy na dania z całej Europy!” – zachęcał Piotr Bikont. Dałam się namówić i wraz z przyjaciółmi wybraliśmy się na obiad. Na smakoszy czekały potrawy ale też przeogromne kolejki – zwłaszcza do niemieckiej golonki.
Dotarliśmy na miejsce o godzinie 14:00. Z trudem przecisnęliśmy się do kas biletowych, w których musieliśmy dokonać zakupu kuponów żeby później wymienić je na jedzenie: 1 kupon = 5zł = 1 porcja. Wzięłam 4 licząc na syty obiad, plus oczywiście deser!
Przeglądając menu od razu wiedziałam gdzie chcę zjeść pierwszą potrawę – Francja! Smażone żabie udka, ślimaki z czosnkiem i pietruszką, zupa piwna i filet drobiowy w miodzie lawendowym z pieczonymi pomidorami – zwątpiłam, czy aby na pewno starczą mi 4 kupony skoro już we Francji straciłabym trzy.
Stojąc w kolejce i rozmyślając nagle usłyszałam Roberta Makłowicza mówiącego, że jedzenie we Francji się skończyło i niestety trzeba poszukać czegoś innego. Rozdrażniona (Polak głodny, Polak zły) z trudem odnalazłam swoich znajomych, którzy stali w kolejce po smażony czeski ser hermelin. Niestety zanim zamówiliśmy wybrane przez nas danie to ono również się skończyło. Stwierdzając, że straciliśmy zbyt dużo czas żeby nic nie kupić u naszych Sąsiadów poprosiliśmy o ziemniaczane knedliki z boczkiem. I kiedy na papierowym talerzyku dostałam swoją porcję już żałowałam, że nie rozmroziłam schabowych. Za 5 zł dostałam jednego knedlika – nie miałam co liczyć na syty obiad!
Wytrwale szukając czegoś większego i zachęcającego wyglądem (nie jak kluseczki ziemniaczane z kapustą ze Słowacji) zorientowałam się, że już wszystkie smakowite potrawy skończyły się! I od tego momentu nie kierowałam się już menu tylko szukałam czegoś co nadawałoby się na obiad. Tak na marginesie z deserów to lubię najbardziej bigos, więc nie chciałam 3 kuponów zamienić na ciasta (których notabene było pod dostatkiem!). Tym sposobem trafiłam do Szwecji i zamówiłam kulki mięsne. Oczywiście wielkość porażająca. Dwie kulki rozmiarów tych kolorowych gum do żucia z Czech, a do tego troszkę kapustki.
Szukając dalej zauważyłam, że na stoiskach zostały już same ciasta. Zniechęcona podeszłam do Rosji i zobaczyłam ostatnie trzy, drożdżowe pierogi nadziewane mięsem! Hurra! A do tego uprzejmy Pan, który obsługiwał rosyjskie stoisko powiedział mi w tajemnicy, że to jedyne danie, które się opłaca za te 5 zł. Muszę Wam powiedzieć, że ten piróg był naprawdę pyszny.
Na deser chciałam zamówić golonkę, ale kolejka była tak duża, że wybrałam jednak ciasto. A że Irlandia była blisko Rosji zamówiłam u nich ciasto czekoladowe z whisky. I wcale nie żałowałam swojego wyrobu!
Podsumowując… pirógi z Rosji i Makłowicz na żywo byli warci zachodu!
byłem, widziałem, pojadłem, polecam, tylko trzeba na sam początek imprezy przybyć, bo potem już tylko ogryzki zostają